Katy się wycofała z pisania kolejnych rozdziałów. Następne rozdziały, nie będą oznaczone literami, bo wiadomo, że ode mnie.
Dziękuję za uwagę :)
piątek, 30 stycznia 2015
niedziela, 25 stycznia 2015
Rozdział 3
Dwie pierwsze lekcje trwały chyba całą wieczność. Teraz będzie w końcu plastyka. Jestem ciekawa jak tutaj ona wygląda. Gdy dzwoni dzwonek siadam w ostatniej ławce przy oknie tak jak w innych salach. Miejsce obok mnie jest puste ( z czego się cieszę, bo nie lubię jak ktoś patrzy gdy rysuję ). W momencie kiedy nauczyciel otwiera usta, by wyczytać listę osób, drzwi się otwierają.
- Widzę, że jednak zaszczyci nas pan obecnością - mówi mężczyzna w podeszłym wieku odkładając kartkę z nazwiskami.
- Sorry za spóźnienie, miałem problemy z szafką. - zza drzwi wyłania się Scott.
- Siadaj, jest wolne miejsce na końcu. - szybko macha ręką i wraca do czynności, którą chciał wykonać nim mu przerwano. Chłopak uśmiecha się, a do mnie dociera, że chodziło o puste siedzenie przy mnie. Tylko tego mi do szczęścia brakowało [ironia].
Siada na krześle, wyciąga blok z kartkami i po oderwaniu kawałka papieru zaczyna coś pisać. Nauczyciel ciągle spogląda na niego, pewnie po to żeby go na czymś przyłapać, ale Scott ma chyba wprawę w oszukiwaniu nauczycieli. Podaje mi karteczkę zgiętą na pół. Otwieram ją i z groźnym spojrzeniem czytam zawartość : " Będę czekał w lesie o 17 pod drzewem na którym spałaś. Mam coś co do ciebie należy, więc lepiej się zjaw." Odpisuję mu, żeby sobie odpuścił próbę przekonania mnie do wybaczenia. Poza tym co on może mieć mojego.
Nareszcie. Koniec lekcji. Wolność. Wychodzę ze szkoły i nabieram świeżego powietrza do płuc. Zamykam oczy i daję się ponieść nogą. Otwieram oczy i nie mogę uwierzyć. Idę w przeciwnym kierunku niż mam dom. Prosto do lasu i Scotta. "STOP, STOP!" krzyczę w myślach, ale mimo to wciąż się zbliżałam do miejsca spotkania. Zatrzymuję się przed drzewami. Do rzeki jest już tak niedaleko. Szybka decyzja i brak odwrotu.
Docieram i co teraz? Rozglądam się w poszukiwaniu Scotta. Jest. Opiera się o drzewo po drugiej stronie rzeki.
- Widzę, że jednak zaszczyci nas pan obecnością - mówi mężczyzna w podeszłym wieku odkładając kartkę z nazwiskami.
- Sorry za spóźnienie, miałem problemy z szafką. - zza drzwi wyłania się Scott.
- Siadaj, jest wolne miejsce na końcu. - szybko macha ręką i wraca do czynności, którą chciał wykonać nim mu przerwano. Chłopak uśmiecha się, a do mnie dociera, że chodziło o puste siedzenie przy mnie. Tylko tego mi do szczęścia brakowało [ironia].
Siada na krześle, wyciąga blok z kartkami i po oderwaniu kawałka papieru zaczyna coś pisać. Nauczyciel ciągle spogląda na niego, pewnie po to żeby go na czymś przyłapać, ale Scott ma chyba wprawę w oszukiwaniu nauczycieli. Podaje mi karteczkę zgiętą na pół. Otwieram ją i z groźnym spojrzeniem czytam zawartość : " Będę czekał w lesie o 17 pod drzewem na którym spałaś. Mam coś co do ciebie należy, więc lepiej się zjaw." Odpisuję mu, żeby sobie odpuścił próbę przekonania mnie do wybaczenia. Poza tym co on może mieć mojego.
Nareszcie. Koniec lekcji. Wolność. Wychodzę ze szkoły i nabieram świeżego powietrza do płuc. Zamykam oczy i daję się ponieść nogą. Otwieram oczy i nie mogę uwierzyć. Idę w przeciwnym kierunku niż mam dom. Prosto do lasu i Scotta. "STOP, STOP!" krzyczę w myślach, ale mimo to wciąż się zbliżałam do miejsca spotkania. Zatrzymuję się przed drzewami. Do rzeki jest już tak niedaleko. Szybka decyzja i brak odwrotu.
Docieram i co teraz? Rozglądam się w poszukiwaniu Scotta. Jest. Opiera się o drzewo po drugiej stronie rzeki.
- Jednak zechciałaś przyjść - mówi chłopak.
- Napisałeś, że masz coś mojego więc przyszłam to odebrać.
- Chodź do mnie, a to odzyskasz. - patrzę na rzekę i z powrotem na niego - Chyba nie boisz się wody?
- Nie, nie boję.
- No to hop. Lepiej się pośpiesz, bo jeśli potrwa to za długo, twój wysiłek żeby tu dotrzeć pójdzie na marne.
Grrr... nienawidzę kiedy ktoś ma nade mną władze. Wchodzę do wody i przepływam na drugą stronę. Jestem cała mokra i trochę mi zimno. Jednak nie jest tak ciepło na zewnątrz jak mi się zdawało rano. Podchodzę do niego bez wyrazu, a on podaję mi teczkę, której wcześniej nie zauważyłam. Oglądam ją i uśmiech sam wskakuje na moją twarz.
- Gdzie to znalazłeś. Zgubiłam ją tuż po przyjeździe. Myślałam, że przepadła na dobre.
- Leżała na chodniku, nie znałem wtedy nikogo o nazwisku, którym była podpisana. A teraz może tak byś powiedziała "dziękuję"?
- Okej. Dzięki za oddanie mi teczki, ale nie zaglądałeś do środka? - pytam z przerażeniem. W tej jednej rzeczy są wszystkie moje rysunki, a każdy z nich wyraża moje uczucia i myśli.
- Może tak, może nie. - patrzę na niego groźną miną - A teraz chodź. Odprowadzę cię do domu oraz znalazłem miejsce gdzie nie trzeba przepływać na drugi brzeg.
Idę za nim i po dwóch minutach widzę drzewo, które jest zwalone na rzekę i tworzy coś w stylu mostku. Scott pomaga mi przejść po nim, niestety widzi, że mam 'gęsią' skórkę. Ściąga swoją bluzę i nakłada na moje ramiona. Po wyjściu z lasu boję się podnieść na niego wzrok, docieramy do drogi gdzie Scott zatrzymał mnie dzisiaj rano. Jest dopiero dziewiętnasta a słońce już prawie zeszło za horyzont. Podnoszę głowę do góry i patrzę w te jego czarne oczy. Połączone z zachodem który się w nich odbijał tworzą coś pięknego. Zauważa, że się na niego patrzę i mówi.
- Pośpiesz się. - te słowa wyrywają mnie z transu.
Gdy dochodzimy pod mój dom jest już ciemno. Stajemy bez słowa przed furtką przodem do siebie.
- Dzięki za odprowadzenie i teczkę - przerywam ciszę.
- Dzięki za pokazanie gdzie mieszkasz - mówi i uśmiecha się. - Przyjdę po ciebie jutro przed szkołą i razem pobiegniemy do szkoły, ok?
- Dobra. - odpowiadam i już chcę pójść kiedy Scott chwyta mnie za rękę.
- Byłbym zapomniał. To dla ciebie na znak zgody - podaję mi pudełko. Otwieram je i nieruchomieję. W środku jest piękny naszyjnik z kamieniem. Kosztował chyba bardzo dużo. Chłopak wyciąga go i odpina zapięcie. - Mogę? - kiwam głową, a on podnosi mi włosy i daje na ramie, a potem płynnie zakłada i zapina mi naszyjnik na szyi. - Teraz mi wybaczysz?
Nie umiem nic powiedzieć więc tylko kiwam głową. Scott uśmiecha się jeszcze bardziej i odsłania rząd białych zębów. Żegna się a ja wracam do domu.
Mama mówi, że mój obiad jest w mikrofali i żebym go sobie odgrzała. Nie lubię schabowego, to ulubione danie Katy, a mi mama zawsze wtedy gdy jest, robi osobny obiad. Zjadam szybko i idę na górę się umyć. Biorę szybki prysznic, myję zęby i kładę się spać.
- Pośpiesz się. - te słowa wyrywają mnie z transu.
Gdy dochodzimy pod mój dom jest już ciemno. Stajemy bez słowa przed furtką przodem do siebie.
- Dzięki za odprowadzenie i teczkę - przerywam ciszę.
- Dzięki za pokazanie gdzie mieszkasz - mówi i uśmiecha się. - Przyjdę po ciebie jutro przed szkołą i razem pobiegniemy do szkoły, ok?
- Dobra. - odpowiadam i już chcę pójść kiedy Scott chwyta mnie za rękę.
- Byłbym zapomniał. To dla ciebie na znak zgody - podaję mi pudełko. Otwieram je i nieruchomieję. W środku jest piękny naszyjnik z kamieniem. Kosztował chyba bardzo dużo. Chłopak wyciąga go i odpina zapięcie. - Mogę? - kiwam głową, a on podnosi mi włosy i daje na ramie, a potem płynnie zakłada i zapina mi naszyjnik na szyi. - Teraz mi wybaczysz?
Nie umiem nic powiedzieć więc tylko kiwam głową. Scott uśmiecha się jeszcze bardziej i odsłania rząd białych zębów. Żegna się a ja wracam do domu.
Mama mówi, że mój obiad jest w mikrofali i żebym go sobie odgrzała. Nie lubię schabowego, to ulubione danie Katy, a mi mama zawsze wtedy gdy jest, robi osobny obiad. Zjadam szybko i idę na górę się umyć. Biorę szybki prysznic, myję zęby i kładę się spać.
sobota, 17 stycznia 2015
Rozdział 2
"Bip-bip-bip..." Nie mam siły podnieść ręki i wyłączyć budzika, jestem wyczerpana. Na samą myśl o szkole wszystko mnie boli. Po kilku minutach udaje mi się podnieść do pozycji siedzącej i uciszyć to przeklęte urządzenie. Siedzę po turecku i z wielkim trudem wstaje. Mam straszne zakwasy od wczorajszego biegu. Już jakiś czas nie biegałam tak szybko i to jeszcze na taką odległość. Idę do łazienki, ale okazuje się zajęta.
- Chwila - słyszę głos Katy. Jest jakiś inny, ale to pewnie dla tego że jest dopiero 6:30. Odkąd pamiętam zawsze to ja byłam rannym ptaszkiem a ona spała dopóki jej nie zrzuciłam z łóżka.
- Gratuluję ci, że tak wcześnie wstałaś, ale pośpiesz się. - mówię do niej przez drzwi.
- Przecież mówię " chwila". - odpowiada zimnym, szorstkim głosem.
- Dobra, dobra. Nie denerwuj się. - rzucam szybko i odchodzę od drzwi.
Wróciłam do pokoju i czekałam aż wyjdzie. Nie minęło pięć minut a ona wypadła z łazienki jak torpeda i zatrzasnęła drzwi do pokoju.
Po wzięciu krótkiego prysznica idę do pokoju by wymyślić co mogę ubrać. Decyduję się na luźną, białą bluzkę z czarnym napisem "LOVE", krótkie spodenki jeansowe. Włosy upinam w wysokiego kucyka, biorę torbę z książkami, którą przepakowałam czekając na łazienkę i schodzę boso na dół na śniadanie. Przeważnie ich nie jem ale dziś jestem wyjątkowo głodna. W kuchni była już Katy i jadła kanapkę, przez co też sobie taką postanowiłam zrobić.
Siostra wygląda jakby całe życie z niej uszło. Jest strasznie blada, a ja nie wytrzymuję.
- Katy jesteś strasznie blada.. dobrze się czujesz?
- Tak, tak dobrze się czuje.. ja nie jestem blada...tylko się nie wymalowałam. - odpowiada, a ja jestem zdezorientowana, nie widziałam jej już długo bez makijażu, ale czuję że coś jest nie tak. Nie chcę się kłócić, więc zostawiam ją w spokoju.
Ubieram sandały i przewieszając torbę przez ramię wychodzę z domu. Nie czekam na autobus jak siostra tylko wolę pójść pieszo. Do szkoły mam sześć kilometrów a cztery z nich to droga przez skraj lasu. Lubię spacery więc mi to nie przeszkadza a wciąż jest pięćdziesiąt minut do lekcji i zdecydowałam że pobiegnę.
Po dwudziestu minutach niezbyt szybkiego biegu słyszę kogoś za sobą. Nie zwracam na to uwagi ale po chwili czuję czyjś uścisk na nadgarstku. Zatrzymuję się by zobaczyć kto mnie trzyma i wydaje mi się, że zaraz padnę. To znowu jest Scott. Mam już go dosyć po wczoraj.
- Zostawisz mnie w spokoju? - pytam ze wściekłością w głosie którą nawet on musi zauważyć.
- Też się cieszę na twój widok. - odpowiada z uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego za mną biegniesz?
- Ja tylko zmierzam do szkoły. To nie moja wina że mamy tą samą drogę.
Ma rację, to nie jego wina, a ja nie powinnam mówić niektórych rzeczy zbyt pochopnie. Do najbliższych domów zostały ok. dwa kilometry, więc bez zastanowienia pobiegnę, wyrywając przy tym mój nadgarstek z jego uścisku. Zostaje w tyle, ale po chwili znów rusza. Jest szybszy ode mnie i zaczyna mnie doganiać.
- Lucy, poczekaj - woła za mną - ja chce cię przeprosić za wczoraj.
Nieruchomieję. Nie spodziewałam się tych słów od niego.
- Tak? To słucham - odwracam się w jego stronę i czekam aż dobiegnie.
- Okej, przepraszam za moje wczorajsze słowa. Może być?
- Widzę, że nie myślałeś na tym długo.
- Oj no weź. Czy ty wiesz jak to jest dla mnie trudne? Ja nie przepraszam dziewczyn, przeważnie to one się do mnie kleją.
Patrzę na niego i myślę co mam powiedzieć.
- To co? Wybaczysz mi? - patrzy na mnie tymi swoimi czarnymi jak smoła oczami. Boję się, że jeśli w nie spojrzę to on przejmie nade mną kontrolę.
- Zastanowię się - mówię to, żeby nie stać tam jak głupia.
- A ja do tego czasu będę ciągle za tobą chodził.
- Nie ma mowy, nie pozwolę na to.
- To mi wybacz.
- Dlaczego ci tak na tym zależy? Założyłeś się z kimś? Jak tak to znajdźcie innego kozła ofiarnego - odwracam się ponownie i zaczynam biec do szkoły, ale on nie daje za wygraną i biegnie obok mnie.
- Z nikim się nie założyłem.
- Więc po co to robisz?
- Wolę jak dziewczyny mnie kochają, a nie nienawidzą.
- Czyli jestem kolejną dziewczyną którą chcesz w sobie rozkochać a potem zostawić? - teraz to już nie wytrzymałam, ciekawe co ma na swoją obronę.
- Nie, ty mnie zainteresowałaś. - odpowiada z powagą.
- Niby czym?
- A tym, że oparłaś się moim oczom, co się rzadko zdarza - ma racje, co do oczu. Nikt się nim nie oprze a jednak jakimś cudem mi się to udało.
- Tylko dlatego?
- Jesteś też całkiem ładna.
- "Całkiem"? To miał być komplement?
- Tak, bo nie powiem że pociągasz biustem, ponieważ go nie masz - mówi i się uśmiecha.
- Uważaj bo będziesz musiał znowu przepraszać. - ostrzegam.
- Dobra, już nic nie mówię.
Przez resztę biegu do szkoły się do siebie nie odzywamy, aż do szkoły. Udaje nam się dotrzeć minutę przed dzwonkiem. Na szczęście pierwszy jest hiszpański i nie muszę go oglądać. Siadam w ławce przy oknie i zaczynam przez nie wyglądać w poszukiwaniu ptaków na drzewie, które rośnie kilkanaście metrów dalej.
- Chwila - słyszę głos Katy. Jest jakiś inny, ale to pewnie dla tego że jest dopiero 6:30. Odkąd pamiętam zawsze to ja byłam rannym ptaszkiem a ona spała dopóki jej nie zrzuciłam z łóżka.
- Gratuluję ci, że tak wcześnie wstałaś, ale pośpiesz się. - mówię do niej przez drzwi.
- Przecież mówię " chwila". - odpowiada zimnym, szorstkim głosem.
- Dobra, dobra. Nie denerwuj się. - rzucam szybko i odchodzę od drzwi.
Wróciłam do pokoju i czekałam aż wyjdzie. Nie minęło pięć minut a ona wypadła z łazienki jak torpeda i zatrzasnęła drzwi do pokoju.
Po wzięciu krótkiego prysznica idę do pokoju by wymyślić co mogę ubrać. Decyduję się na luźną, białą bluzkę z czarnym napisem "LOVE", krótkie spodenki jeansowe. Włosy upinam w wysokiego kucyka, biorę torbę z książkami, którą przepakowałam czekając na łazienkę i schodzę boso na dół na śniadanie. Przeważnie ich nie jem ale dziś jestem wyjątkowo głodna. W kuchni była już Katy i jadła kanapkę, przez co też sobie taką postanowiłam zrobić.
Siostra wygląda jakby całe życie z niej uszło. Jest strasznie blada, a ja nie wytrzymuję.
- Katy jesteś strasznie blada.. dobrze się czujesz?
- Tak, tak dobrze się czuje.. ja nie jestem blada...tylko się nie wymalowałam. - odpowiada, a ja jestem zdezorientowana, nie widziałam jej już długo bez makijażu, ale czuję że coś jest nie tak. Nie chcę się kłócić, więc zostawiam ją w spokoju.
Ubieram sandały i przewieszając torbę przez ramię wychodzę z domu. Nie czekam na autobus jak siostra tylko wolę pójść pieszo. Do szkoły mam sześć kilometrów a cztery z nich to droga przez skraj lasu. Lubię spacery więc mi to nie przeszkadza a wciąż jest pięćdziesiąt minut do lekcji i zdecydowałam że pobiegnę.
Po dwudziestu minutach niezbyt szybkiego biegu słyszę kogoś za sobą. Nie zwracam na to uwagi ale po chwili czuję czyjś uścisk na nadgarstku. Zatrzymuję się by zobaczyć kto mnie trzyma i wydaje mi się, że zaraz padnę. To znowu jest Scott. Mam już go dosyć po wczoraj.
- Zostawisz mnie w spokoju? - pytam ze wściekłością w głosie którą nawet on musi zauważyć.
- Też się cieszę na twój widok. - odpowiada z uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego za mną biegniesz?
- Ja tylko zmierzam do szkoły. To nie moja wina że mamy tą samą drogę.
Ma rację, to nie jego wina, a ja nie powinnam mówić niektórych rzeczy zbyt pochopnie. Do najbliższych domów zostały ok. dwa kilometry, więc bez zastanowienia pobiegnę, wyrywając przy tym mój nadgarstek z jego uścisku. Zostaje w tyle, ale po chwili znów rusza. Jest szybszy ode mnie i zaczyna mnie doganiać.
- Lucy, poczekaj - woła za mną - ja chce cię przeprosić za wczoraj.
Nieruchomieję. Nie spodziewałam się tych słów od niego.
- Tak? To słucham - odwracam się w jego stronę i czekam aż dobiegnie.
- Okej, przepraszam za moje wczorajsze słowa. Może być?
- Widzę, że nie myślałeś na tym długo.
- Oj no weź. Czy ty wiesz jak to jest dla mnie trudne? Ja nie przepraszam dziewczyn, przeważnie to one się do mnie kleją.
Patrzę na niego i myślę co mam powiedzieć.
- To co? Wybaczysz mi? - patrzy na mnie tymi swoimi czarnymi jak smoła oczami. Boję się, że jeśli w nie spojrzę to on przejmie nade mną kontrolę.
- Zastanowię się - mówię to, żeby nie stać tam jak głupia.
- A ja do tego czasu będę ciągle za tobą chodził.
- Nie ma mowy, nie pozwolę na to.
- To mi wybacz.
- Dlaczego ci tak na tym zależy? Założyłeś się z kimś? Jak tak to znajdźcie innego kozła ofiarnego - odwracam się ponownie i zaczynam biec do szkoły, ale on nie daje za wygraną i biegnie obok mnie.
- Z nikim się nie założyłem.
- Więc po co to robisz?
- Wolę jak dziewczyny mnie kochają, a nie nienawidzą.
- Czyli jestem kolejną dziewczyną którą chcesz w sobie rozkochać a potem zostawić? - teraz to już nie wytrzymałam, ciekawe co ma na swoją obronę.
- Nie, ty mnie zainteresowałaś. - odpowiada z powagą.
- Niby czym?
- A tym, że oparłaś się moim oczom, co się rzadko zdarza - ma racje, co do oczu. Nikt się nim nie oprze a jednak jakimś cudem mi się to udało.
- Tylko dlatego?
- Jesteś też całkiem ładna.
- "Całkiem"? To miał być komplement?
- Tak, bo nie powiem że pociągasz biustem, ponieważ go nie masz - mówi i się uśmiecha.
- Uważaj bo będziesz musiał znowu przepraszać. - ostrzegam.
- Dobra, już nic nie mówię.
Przez resztę biegu do szkoły się do siebie nie odzywamy, aż do szkoły. Udaje nam się dotrzeć minutę przed dzwonkiem. Na szczęście pierwszy jest hiszpański i nie muszę go oglądać. Siadam w ławce przy oknie i zaczynam przez nie wyglądać w poszukiwaniu ptaków na drzewie, które rośnie kilkanaście metrów dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)